hangover.
27/02/2011
Niedziela. Człowiek budzi się po 12.00, czując totalną pustynię w gardle, ból we wszystkich kościach, ledwo patrzy na oczy i niczego poza czymś do picia nie potrzebuje - takie są efekty jak się świętuje dwa dni z rzędu. Dodać należy jeszcze moją bezcenną minę, kiedy uświadomiłem sobie ile hajsu zostało w moim portfelu - Boże, aż się za głowę złapałem; no nic… trzeba będzie przystopować troszkę teraz z wydatkami.
Jak już zwlokłem się z łóżka, to opróżniłem całą Muszyniankę, wziąłem prysznic, ogarnąłem się troszkę i wyszedłem z domu przejść się gdzieś na świeżym powietrzu. Okazało się, że na zewnątrz robi się już całkiem wiosennie i bardzo miło było tak spacerować po okolicy. Potem wizyta w Kościele (niedziela przecież:D), powrót do mieszkania i oddanie się lekturze “Labirynt Putina”.
Dziękuję, dobranoc!